Edi53

podróże i wspomnienia    



Bardiov Zborov
(Bardejów, Zborov)

Moja córka zwiedziła wiele krajów Europy, lecz tę pierwszą wyprawę pamięta do dziś. Dla niej i dla mnie była to pierwsza wyprawa za granicę Polski, tym bardziej, że było to, gdy granice dopiero się otwierały w ramach Unii Europejskiej. A i wtedy dopiero tylko zorganizowane grupy mogły bez większych przeszkód przekraczać granicę. Indywidualni turyści przechodzili całą procedurę paszportową i celną.

Monika, chociaż w późniejszych latach podziwiała mnisie klasztory na skałach w Grecji /Meteory/, była we Włoszech, wypoczywała w Hiszpanii na skalistych plażach porośniętych agawą, spacerowała ze swymi koleżankami ulicami Paryża, zwiedziła Luwr i bawiła się na karnawale w Wenecji, to jednak ta pierwsza wyprawa na Słowację do Bardejowa i do Bardejowskich Kupeli utkwiła jej w pamięci. Mnie również. Było to 24 czerwca 2004 r.

Przed laty przebywaliśmy akurat w Krynicy. Córka bardzo chciała pojechać na Słowację. Najbliższe miejscowości to Bardiów (Bardejov) i Stara Lubovna i to właśnie do tych miejsc  z biur podróży można było wykupić wycieczki.

4 dni pobytu – to bardzo krótki okres czasu, zdążyliśmy wykupić tylko wycieczkę autokarem do Bardiova i to nie na cały dzień, a zaledwie od godziny 13 do 19 (trochę mało). Każdy wówczas chciał coś przywieźć z obcego kraju, a było tylko 2 godziny czasu wolnego  na zakupy.

Z niecierpliwością czekamy na autokar z obawą, by go nie przegapić. Jedziemy przez Leluchów (nowe przejście, w tej chwili tylko autobusy mogą tędy przejeżdżać). Granica – celnicy, paszporty lub dowody osobiste do kontroli. Przejeżdżamy granicę. Ziemia byłej Czechosłowacji, obecnie Słowacji. Mijamy porośnięte lasem wzgórza, nieliczne ubogie wsie zamieszkałe przez ludność romską. Przewodnik opowiada o słowackich przemianach.

Docieramy do Bardejowa (34 tys. mieszkańców, miasto leży nad rzeką Taplą).

Wycieczka kieruje się do kościoła św. Idziego (wspomnienie patrona 1 września). Przewodnik opowiada o historii kościoła, o zabytkowych skrzyniowych ołtarzach, figurach. Wewnątrz dość duszno. Chętnie wychodzimy z tej zabytkowej świątyni na zewnątrz na rynek, który jest cały rozkopany (nawierzchnia w remoncie). 



Przewodnik zgodnie z programem prowadzi nas do Muzeum Ikon. Objaśnia. Jednak wszyscy uczestnicy z niecierpliwością czekają na czas wolny, by zrobić zakupy (za korony, coś przywieźć z obcego, choć sąsiedniego kraju). W pośpiechu wychodzimy z Muzeum. Byle zapamiętać miejsce postoju autokaru, godzinę odjazdu. I każdy rusza na własną rękę. Idę z córką. Kolejki w pobliskich sklepach ludzi mówiących po polsku. Schodzą z półek alkohole (od taniej wódki do drogich koniaków), piwo, kawa, ciasta, czekolady itp... Każdy kupuje i ładuje w torby, na ile mu tylko pozwala zawartość portfela. Po zakupach idziemy na rynek do zacisznej kawiarenki (kawa, piwo). Dopiero po powrocie na zdjęciach zobaczymy w tle mury obronne z basztami. Wtedy nie było po prostu na to czasu. Zmęczeni, ale pełni wrażeń wracamy do Krynicy, a potem domu.

Córka przez te lata zwiedziła Grecję, Włochy, Hiszpanię (kraje śródziemnomorskie), ale wyjazd do Bardejowa także pozostał jej w pamięci i pozostawił pewien niedosyt. Chcieliśmy tam wrócić, by dokończyć zwiedzanie; zobaczyć, co przeoczyliśmy, na co nie było czasu.

*

Decydujemy się na kolejny wyjazd. Tym razem tylko na Słowację. Jedziemy przez Konieczną. Szkoda, że bratanek Marcin nie może dołączyć (odwiedzamy po drodze rodzinę brata).

Mijamy Gorlice, pasące się na łące huculskie koniki, strażaków czekających przed kościołami ze żniwnymi wieńcami (czas dożynek). Opustoszały budynek straży granicznej  i napisy po słowacku uzmysławiają nam, ile się przez te lata zmieniło. Nikt nas nie zatrzymuje, nie sprawdza dokumentów. Jedziemy bez przeszkód, fotografujemy, zwiedzamy. To już inne czasy, po prostu wolny kraj.

Po drodze w Zborovie nad lasem dostrzegamy wieżę i ruiny zamku (nie zdajemy sobie sprawy z ich ogromu). Znów jesteśmy w Bardejovie. Tym razem idziemy obok murów obronnych. Mijamy czerwoną, potem dużą basztę. Zdjęcia – to nasze przecież hobby. Pasja. By uchwycić chwilę, krajobraz.







Idziemy w kierunku rynku, po prawej mijamy Dom Kata. Zwiedzamy kościół franciszkański, nasze zainteresowanie budzi w pięknym stanie odremontowana cerkiew greko-katolicka. Szkoda, że drzwi zamknięte przed złodziejami, przez szybę trudno coś dopatrzeć. A przecież piękny ikonostas wart byłby podziwiania z bliska. Wracamy na rynek. Czysty, wyremontowany, pełno ludzi zdążających do kościoła św. Idziego. Wołam córkę, zatrzymuje się żona, gdyż między kamieniczkami rynku w oddali dostrzegam w lesie wyłaniający się jakiś zamek, a może klasztor?... Mało gdzie wspominany, a dla nas cel w sam raz – trzeba tam dotrzeć. Chwilę błądzimy, szukamy. Jest droga krzyżowa (kalwaria). I choć stacje drogi krzyżowej są zaniedbane, doprowadzą nas do kościoła na Górze (obok cmentarz, grób z piramidalnym nagrobkiem).







Chwila odpoczynku po trudzie, robi się duszno, mgła nie pozwala na dalszą obserwację. Wracamy (zakupy już są tutaj w koronach i euro). Trzeba koniecznie coś kupić słowackiego dla siebie i znajomych. Chcąc dotrzeć jeszcze do zamku w Zborovie ruszamy w drogę powrotną.





Zborov – uważnie zwracamy uwagę na znaki turystyczne, by ich znów nie przegapić.
Jest tablica informacyjna.





















Slovencki Hrad — Zborov

Wyruszamy, jednak nie korzystamy z oznaczonych szlaków /po prostu ich nie dostrzegając/, idziemy naprzód prosto pod górę. Ostre podejście. Wspinam się, za mną żona z córką, im idzie to trudniej. 

Docieram do ruin zamku i nie wierzę własnym oczom.



Ich ogrom robi na mnie wielkie wrażenie, liczne ruiny baszt, murów, budynków, tuneli, lochów itp.

Zamek Zborov /inaczej Makowica/ wybudowany w XV w. miał chronić drogę polsko-węgierską, by
w spokoju docierały na polskie dwory i dalej przede wszystkim słynne wina tokajskie z winnic Węgier. Znaczenie nabiera za czasów Rakoczego z Siedmiogrodu. Zostaje zburzony przez wojska cesarskie w 1684 roku.

Zapuszczam się w ruiny, przedzieram przez wysokie trawy, przeskakuję rowy, przechodzę wyłomy w murze, zapuszczam się w korytarze i lochy zamku.



Za chwilę powinna dołączyć córka z żoną, chociaż żona raczej pozostanie w pobliskim lesie obok/.
Wychodzę na basztę, by odszukać, dostrzec, zawołać córkę, ewentualnie po nią wrócić, by nie była sama, pomóc.






Z wysokich murów dostrzegam ją na tle murów jak kropkę w zdaniu. Coś fotografuje, ustawia, poprawia zapewne kadr. Wołam, macham ręką. Dostrzega mnie. Znów jesteśmy razem. Ale co to? Żona znikła? Gdzie się zgubiła?? Dopiero co szła z córką. Powrót - poszukiwanie. Jest, siedzi na kamieniu, uśmiecha się. My z powrotem zapuszczamy się w ruiny. Coś niesamowitego. Jest cudownie. Piękny widok na miasto Zborov.



Gdy po powrocie opowiedziałem koledze o tym zamku, zapewnił mnie, że na pewno się wybierze.

Wracamy. Po drodze w Sękowej dostrzegam wojskowy cmentarz /może kiedyś będzie co zwiedzić?/

W Gorlicach skręcamy koło pierwszej zapalonej na świecie ulicznej lampy naftowej.

Bez problemu docieramy do domu, wykładamy zakupione towary z toreb, butelkę chowamy do barku. Tak zakończyła się ta druga wyprawa do Bardiowa, zakończenie tamtej — pierwszej. Będzie co wspominać. Są chętni, by dołączyć do nas.

Znajdzie się miejsce przecież. Czemu nie?




This template downloaded form free website templates