Edi53

podróże i wspomnienia    



WĘDRUJ RAZEM Z NAMI – TATRY
/Gubałówka, Giewont, Dolina Chochołowska, Grześ/

To moja czwarta, a córki piąta wyprawa w Tatry. Za każdym razem staramy się nie tylko powrócić w znane nam miejsca, lecz też zobaczyć i poznać nowe.

Jest koniec września 2011 - córka akurat ma tydzień urlopu i marzy o pobycie
w Zakopanym. Sam też od lat marzę o zdobyciu Giewontu.
Namawiam żonę, by z nami pojechała.
Wyruszamy !!!

ZAKOPANE - nocleg załatwiamy niedaleko poprzedniego /blisko dworca PKP
i PKS/ dom dalej niż poprzednio.

Nie czekając wiele – po rozpakowaniu bagaży, wyruszamy na miasto.

Będzie to nie tylko spacer po mieście, lecz i trening przed dalszymi wędrówkami.

Przez KRUPÓWKI /nieodłączny element pobytu każdego turysty/ czarnym szlakiem spod dolnej stacji kolejki idziemy obok jej torów na Gubałówkę.

GUBAŁÓWKA – tłumy ludzi, spacerowiczów, pełno przyjezdnych w kawiarniach, barach, spacerujących...



Jest trochę mglisto - więc widok gór nieostry, a jednak ma swój niepowtarzalny urok.



Przechodzimy obok kapliczki na POLANĘ SZYMOSZKOWĄ i nią wracamy do miasta. Nad naszymi głowami przesuwają się krzesełka wyciągu krzesełkowego /choć pustawe -
w sumie to niedziwne, skoro bilet w jedną stronę kosztuje 12 zł.../

Po drodze odwiedzamy kościół pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy
prowadzony przez ojców Jezuitów tzw. ”pod górką”, w którym górale czy przyjezdni ślubują wstrzemięźliwość od alkoholu i z reguły go przestrzegają.

Wieczorem krótki spacer w pobliżu kwatery – k. teatru WITKACEGO, będącego
w remoncie /czytam cytaty na murze Witkacego/.

 

Następnego dnia tj. wtorek od rana szykujemy się na wyprawę, której celem jest GIEWONT, a tym samym dotarcie do KRZYŻA MILENIJNEGO, który na nim się znajduje.

Wczesnym rankiem spod dolnej stacji kolejki na Kasprowy Wierch wyruszamy niebieskim szlakiem.



Mijamy POLANĘ KALATÓWKI, a w schronisku na POLANIE
KONDRATOWEJ pałaszujemy ciepły posiłek, by wzmocnić siły na wędrówkę. Na Polanie Kalatówki nie sposób nie zatrzymać się i nie zachwycić widokami.

Nie możemy sobie również odmówić parzonej kawy, której przyjemny zapach towarzyszy wszystkim naszym wędrówkom po górach :)

 







Wzmocnieni – idziemy /wspinamy się/ wciąż pod górę.

Po chwili rozpoczynają się piękne widoki tatrzańskiego krajobrazu – możemy podziwiać majestat gór.

Coś wspaniałego!!! Co za widoki!

Trasa nie jest ciężka, jednak najmniejszy wysiłek rekompensują widoki. Ostatnie podejście na szczyt Giewontu jest jednak uciążliwe – trzeba zachować bezpieczeństwo /uniknąć wypadku/ - przytrzymać się łańcucha.

 









JEST!!! TAK!!!

Jesteśmy na szczycie GIEWONTU - stoimy obok KRZYŻA, ustawionego
w 1900/01 r. na pamiątkę zmiany wieku /ku chwale Zbawicielowi – jak głosi tabliczka/.

Cieszymy się jak dzieci – dzwonimy i smsujemy do kilku osób, by podzielić się tą wiadomością – robimy sobie zdjęcia – i innym /a oni – nam/.



Trzeba uważać, by czyiś aparat, komórka – nie wpadł w przepaść. Niektóre telefony czy aparaty wydają się być szczególnie delikatne.

Prawie godzinę przed południem /od 11-12/ jesteśmy na szczycie GIEWONTU.
Mamy czas, by nacieszyć się naszym sukcesem i wspaniałymi widokami naokoło.







Czas schodzić z powrotem - znów stromo – chwytam się łańcucha.

Niżej na rozstaju ścieżek – węzeł szlaków – zastanawiamy się, którym pójść do miasta
z powrotem.


Wybieramy – czerwony - prowadzący do Doliny Strążyskiej.

Niesamowite widoki – coś wspaniałego – czujemy, co to potęga i majestat gór.

Ale oto „Siodło” - przejście przez załom skalny – którym mamy dalej pójść.

I zaczyna się tutaj jakby drugi świat: pełen zieleni, drzew.

Turysta idący naprzeciwko nas pyta, co ma robić jego dziewczyna, która ma lęk przestrzeni i wysokości i nie chce dalej iść. Jest wciśnięta w załom skalny, skulona.
Radzę im, by szli dalej, nie patrząc w bok /tylko pod nogi i tam gdzie blisko jest skała/, by zaufała partnerowi.
Co postanowili ostatecznie /poszli czy wrócili/ - nie wiem.

Spotykamy też rodzinę z 4-letnim chłopcem, którzy jednak wrócili z powrotem do Doliny - by go nie przemęczać.

 

Zaczyna się nudna wędrówka przez las – dość uciążliwa, monotonna, mamy teraz przed sobą widok tylko drzew i kamieni pod nogami.



Nareszcie POLANA – i ścieżka obok górskiego strumyka.

To DOLINA STRĄŻYSKA.

Jesteśmy na wylocie doliny: bus do miasta dopiero za kilkanaście minut.

Postanawiamy zajrzeć do „DZIURY” w DOLINIE ku DZIURZE.
To tylko 20 minut w jedną stronę.

„DZIURA” okazuje się sporą JASKINIĄ /jak potem wyczytaliśmy ma około 180 m długości, 2 wejścia, deniwelację - 46 m/.

 





Jest pełna opadłych liści, ma prześwit w szczycie.
Doskwiera nam brak silnego światła /kieszonkowa latarka nie wystarcza/.
Próbujemy błyskiem lampy błyskowej, by coś więcej dostrzec.
Niewiele jednak widać – córka wzywa do powrotu.

Idziemy ulicą Strążyską do miasta.
Udało się!!! Byliśmy tam, gdzie planowaliśmy.

Oto z oddali widzimy, jak ten Krzyż dumnie stoi na Górze „Śpiącego rycerza”.

Jeszcze na chwilę wpadam do „ŻABIEGO DWORU” pełnego obrazów, rzeźby /wyrabiają też kukiełkowe zegary/.
Wysyłam tuż obok kupon LOTTO /jest kumulacja 50 mln zł/.

Wieczorem wracamy na kwaterę i nocleg.
Jesteśmy oboje zmęczeni, ale szczęśliwi – i tak kończymy ten dzień.

 

ŚRODA – trzeci dzień pobytu - od rana pada deszcz – a przecież mieliśmy takie wielkie plany związane z Doliną Chochołowską.

Dopiero po południu się przejaśnia.

Wyruszamy więc busem do Siwej Polany /6 zł – bus/, by dalej pójść pieszo.
Jest pustawo – niewielu turystów – może przez poranny deszcz??.







Widać w DOLINIE CHOCHOŁOWSKIEJ kilka bacówek, sprzedających swoje wyroby /oscypki bryndze itp./

Jest też pomnik, gdzie lądował helikopter z papieżem w 1983 roku, gdy odwiedził wtedy Tatry .

Chociaż możemy pożyczyć rower /2 etapy po 5 zł/ lub kawałek pojechać kolejką „WITÓW”, jednak postanawiamy pokonać całą trasę pieszo.
Jest to około 10 km – zajmie około dwóch godzin.

W schronisku DOLINY CHOCHOŁOWSKIEJ jemy ciepły obiad, pijemy kawę.
W tym schronisku papież Jan Paweł II spotkał się z Lechem WAŁĘSĄ w 1983 roku i był na krótkiej wędrówce /papieskim szlakiem tym pójdzie moja żona – około 1 godzina drogi/.
Stąd w 1938 roku wypuszczono największy balon świata.

Z córką Moniką idziemy na GRZESIA – to jest około 1,5 godziny drogi w jedną stronę naszym tempem.

Na dłuższą wędrówkę zabrakło nam czasu, do wieczora tak niewiele pozostało.
Planowaliśmy więcej, ale tym razem się nie udało.

Po drodze spotykamy parę z 10–miesięcznym dzieckiem w stelażu–plecaku, które niosą. Ida przed nami.

Na Przełęczy Bobrowieckiej widzimy ładne „grzybki”, mówiące o szczytach górskich na dawnej granicy polsko–czechosłowackiej.



Granica kiedyś pilnie strzeżona przez Wojsko Ochrony Pogranicza - dziś nikt już jej nie pilnuje - można przechodzić swobodnie w każdą stronę.

Siadam na jednym ze słupków granicznych, zastanawiając się, jak zmieniły się czasy,
w których żyjemy /po wejściu do Unii Europejskiej/.





W końcu jesteśmy na szczycie GRZESIA - niesamowite widoki /szkoda, że mamy tak mało czasu, by pójść dalej w góry i wrócić do schroniska inną trasą - może kiedyś?/







Krzyż na szczycie mówi nam, że kiedyś tutaj spotykali się działacze opozycji antykomunistycznej /podziemia polskiej i słowackiej/.

Robimy zdjęcia, rozmawiamy, chcemy się napatrzeć, by później, gdy wrócimy do domu – widoki zostały długo w naszych wspomnieniach.

Wracamy do Doliny Chochołowskiej do schroniska.
Jest dość późno – tak niewiele czasu do wieczora. To już jesień.

Korzystamy z górskich rowerów, by wrócić na Siwą Polanę – i do miasta busem. Córce reguluję przerzutkę, by nie męczyła się daremnie.



Może kiedyś wrócimy – jednak Dolinę przemierzymy od razu na rowerach.
Lepiej poświęcić energię na górską wędrówkę.

 

Czwartek – wszyscy się rozchorowali...
Nie dojdą do skutku plany na ten dzień – wędrówka na STAWY.
Nie ma rady. WRACAMY!!! Córka ma gorączkę.


Na chwilę zatrzymujemy się w DOBCZYCACH.
Niestety – miasto nie zapewnia ŻADNEGO dojazdu do ruin zamku czy domu /skansenu/. Nie ma nawet miejsca na samochód w mieście /wszystko zajęte/. Brakuje nam oznaczeń dojazdu i parkingu przy zamku. Nawet wycieczkowy autobus ma problem, nie wiedząc, gdzie się zatrzymać na parę minut, żeby wysadzić dzieciaki i nawrócić, bo przecież parkingu nie ma.

Robię tylko kilka zdjęć.

Wracamy do domu, ale mam niedosyt :) Jak zwykle po powrocie z naszych pięknych Tatr... tak barwnych i magicznych jesienią.

Zapraszam do obejrzenia moich galerii na fototripie:

http://www.fototrip.pl/galeria,2838.html

http://www.fototrip.pl/galeria,2827.html




This template downloaded form free website templates