Edi53

podróże i wspomnienia    


KARKONOSZE

WŚRÓD KARKONOSKICH SKRZATÓW

KARPACZ – KOWARY – SZKLARSKA PORĘBA

Od wielu lat marzyłem, by udać się w te strony. Szczególnie chciałem odwiedzić i poznać miejscowość Kowary.

Kowary – to miasto, dokąd do babci jeździła znajoma ze Skawiny, to miejsce, skąd przybyli (później osiedlili się w Bochni) następni moi znajomi. To także tutaj udał się znajomy mojej żony, który opuścił swoją miejscowość i swoich wrogów. Co jest takiego w tym mieście – że jednych odpycha, a innych przyciąga? Może przekonam się na własnej skórze.

Mijają lata – trudno, opiekuję się niepełnosprawnym synem, mnie dokucza choroba, czas wypełnia również praca – umykają dni, a marzenie wciąż tak samo żywe, jak lata temu...

Aż...

Córka ma trochę urlopu, potrzebuje kogoś chętnego do wędrówek po górach – proponuje wypad. Szuka jakiegoś ciekawego miejsca – nieśmiało proponuję Karkonosze – drugie co do wielkości góry w Polsce. Usłyszawszy „może być”, w myślach już pakuję plecak, ruszam po jeszcze jedną mapę (dokładniejszą) do sklepu i w drogę :))

Gdzie będzie nasza baza wypadowa? Zastanawiam się nad Kowarami – to miejscowość, do której ciągnie mnie najbardziej. Wybieram jednak Karpacz – jak się później okazuje – słusznie.

Szukamy noclegu w internecie, mimo że już końcówka sezonu, o nocleg wcale nie tak łatwo – udaje nam się zarezerwować nocleg na trzy noce.

No to w drogę...

Cały pierwszy dzień spędzamy w pociągu, wyruszyliśmy wcześnie rano, dopiero o zmierzchu przybywamy na miejsce. W oddali widać Śnieżkę. Gospodarz, u którego wynajmujemy pokój, okazuje się być tarnowianinem – jak wielu jeszcze tutaj spotkanych ludzi.

Po wypełnieniu formalności, ruszamy na krótki spacer po mieście.

A co następnego dnia? Gdzie ruszymy najpierw? Oczywiście na Śnieżkę, zwłaszcza że zapowiada się piękny słoneczny dzień.

 

Docieramy busem do Górnego Karpacza i dolnej kolejki na Kopę.

W mojej pamięci tkwi wciąż tamto zdjęcie znajomej na tym wyciągu sprzed trzydziestu lat... Jesteśmy pierwsi z rana – trochę pusto. Wyjeżdżamy na Kopę, skąd rozpościera się piękny widok na Karpacz i okolice. W dole zwraca uwagę ogromny nowo budujący się hotel Gołębiowski. Idziemy z córką kamienistą drogą brukową (robotnicy układają kostkę). Coś za bardzo ta droga za elegancka, miejska... Z prawej strony to już Czechy. Patrzymy się, widzimy tylko jedno - „spodek” na Śnieżce – nasz cel.

Ostatni odcinek okazuje się trochę męczący, a samo podejście nieco trudne. Po chwili docieramy do celu. Śnieżka leży ponad 1000 m nad Karpaczem, to przecież w pasie równoleżnikowym 50-51 stopni, jest najwyższym wzniesieniem od Ałtaju w Azji po Góry Skaliste w Kanadzie – zaś w pasie 16 południka najwyższą kulminacją od Schneebergu (2075) w Styryjskich Alpach po Sulijelnię w Szwecji (1914). Ponadto mamy olbrzymie szczęście – jest piękny słoneczny dzień, przezroczystość powietrza wyśmienita. A przecież Śnieżka jest najbardziej mglistym, wietrznym miejscem w Polsce. Szybkość wiatru dochodzi tu do 60 m/sek., średnia dni pochmurnych wynosi na Śnieżce ok 190, zaś mglistych rocznie przypada ponad 300. Choć jest szczytem łatwo dostępnym to jej wierzchołek jest dość masywną piramidą o trzech bokach – jest jednak osobliwa, piękna o bardzo harmonijnej i pełnej płynnej lekkości architektonice.



widok ze Śnieżki na drogę, krórą przebyliśmy z Kopy

Sam „spodek” - obserwatorium astronomiczne jest w remoncie – pracują alpiniści.

Podczas ostatniej zimy wieża uległa uszkodzeniu.

Cieszymy się, że udało się tu dotrzeć. Zwiedzamy jeszcze kaplicę świętego Wawrzyńca (oddaną 10 VIII 1620 r.), trzy lata później poświęcono źródła Łaby; czeski sklep, obserwatorium i po posileniu się w barze musimy zdecydować, którędy dalej.

Ja chciałem koło stawów i świątyni Wang wrócić do Karpacza, jednak po namowach turystów (jak ich jest tu wielu z Tarnowa lub okolic) wybieramy inną trasę, wzdłuż granicy polsko-czeskiej. W obie strony rozciąga się piękna panorama tych stron. Z prawej strony widok jak z bajki – cudowny – w dole Mały i Duży Staw,



schronisko Samotnia, obok którego mieliśmy iść. Jednak nic straconego – grupy skał na naszej trasie okazują się też piękne – Słonecznik,



Słonecznik - po czesku słoneczny południk





Pielgrzym i Kotki. Córka prowadzi ożywioną rozmowę z turystą, który był w Peru (też tam chciałaby pojechać).

 

Docieramy do świątyni Wang – przeniesionej z Norwegii – kolejnej atrakcji turystycznej Karpacza. Wracamy do miasta. Nie zdążyliśmy (spóźniliśmy się o dosłownie kilka minut) do Muzeum Zabawek. Wracamy na nocleg. Po drodze wieczorem jeszcze idziemy zobaczyć drezyny, które można wypożyczyć na stacji PKP (od lat nieczynnej, niszczeje, od Jeleniej Góry linie kolejowe zlikwidowano).

Drugi dzień – zapowiada się równie słoneczny – to może wybierzemy się do Zamku Chojnik?

Robiąc śniadanie poznałem sąsiada z drugiego pokoju pełnego tatuaży – jak się okazało, był to sympatyczny policjant.

Jednakże pierwsze co zrobimy z rana, to pójdziemy zwiedzić Muzeum Zabawek. Czego tu nie ma? Zabawki z różnych krajów, dla różnych gustów, dla chłopców i dziewcząt, starsze i nowsze. Jeszcze jest wcześnie, nie ma dzieci, tylko my i poznane dzień wcześniej małżeństwo.

 







Docieramy do Górnego Karpacza (k. świątyni Wang) i ruszamy. Mijamy hotele, domy, krajobraz jest piękny – córce jednak nie podoba się, że tak szybko ruszyliśmy, nie podoba jej się też ulica Dworcowa. Uspokajam ją, że dobrze idziemy, jednak okazuje się, że miała rację – poszliśmy nie w kierunku zamku, lecz w przeciwną stronę, znów jesteśmy wśród drezyn na stacji PKP Karpacz – łapiemy busa (jakaż w nim panuje sympatyczna atmosfera, wszyscy żartują, jeden turysta z Niemiec śmieje się, że nic nie rozumie, więc kierowca tłumaczy, o czym inni mówią). Ruszamy w drogę – przegapiliśmy Młyn Miłości, jakoś nam umknął, jednakże po drodze cieszy nas widok pięknych wodospadów.

– szczególnie Podgórnego (w Przesiece – złoty widok),oglądamy jeszcze Waloński Kamień, Dom Różyckiego i wreszcie docieramy do zamku Chojnik. Zwiedzamy go. Istnieje piękna legenda o Kunegundzie, która chciała, by jej wybranek przyjechał po nią konno, co kończyło się zresztą tragicznie. Na sam szczyt wieży nie da się wejść – same muchy (miliony much!), tną, gryzą skórę twarzy, niestety na wieżę nie wyjdę.

Ten słup to pręgierz do wykonywania kary



W stołówce w pięknej sali rycerskiej posilamy się. Znajdują się tu obrazy, które można kupić.

Wracamy czarnym szlakiem przez grupę ostańców skalnych, zwanych Zbójnickimi Skałami - pięknie prezentuje się skalny grzyb.

Wracamy przez Jelenią Górę do Karpacza. Uwagę naszą zwracają turyści, pilnie przyglądający się ulicy... Jak się okazuje, jesteśmy na Alei... Taterników. Na chodniku znajdują się ślady ich butów. Coś oryginalnego. Na dziś wrażeń wystarczy.

Kolejny dzień okazał się pochmurny i ponury – dobrze, że Śnieżkę i Chojnik mamy za sobą. Robimy krótki spacer do Kruczych Skał, cały czas pada deszcz.

To może w końcu zobaczę Kowary? Tu brzydka pogoda nie powinna przeszkadzać. Jedziemy.

Kowary okazują się jednak zaniedbanym miastem, jedna ulica jest tylko wyremontowana k. Urzędu Miasta, budynki są odrapane, rzeka zarośnięta, ulice mają nazwy bohaterów PRL... Nawet słynna fabryka dywanów dogorywa – ten widok mnie bardzo przygnębia, jest ponuro, czuję się oszukany, nie tego się spodziewałem... Jedyna nadzieja, że może coś jednak nas zaskoczy, zmienimy zdanie o tym mieście. Takim miejscem jest Park Miniatur Zabytków Dolnego Śląska. Wszystko dokładnie wykonane w skali 1:25 – coś niesamowitego, świątynie, pałace, nawet Śnieżka. Znajduje się tu również największa w Polsce miniatura zamku w Książu – niesamowita! Trzaskam zdjęcia, by utrwalić to miejsce w pamięci.

 

Chcę także zwiedzić kopalnię uranu, gdzie wydobywano go dla potrzeb ZSRR. Córkę w ogóle to nie interesuje – chętnie pojechałaby z powrotem do Karpacza i wciąż mówi, że stąd byłoby blisko, ale... do czeskiej Pragi.

Myśląc, że to niedaleko, ruszamy w drogę. Deszcz pada, jest mglisto. Przeliczyliśmy się – jest to jednak dość daleko za miastem, na piechotę i w taką pogodę niespecjalnie nam się podoba pomysł przemierzenia paru kilometrów. Udaje mi się zaciekawić kierowcę przejeżdżającego samochodu tą kopalnią. Mężczyznę spotkałem wcześniej w Parku Miniatur, jechał z żoną do zamku w Książu. Zmienia trasę. Zabieramy się z nimi. Jesteśmy. Do kopalni wpuszczają jednak co godzinę, spóźniliśmy się o kilka minut na wejście, kierowca samochodu i jego żona są rozczarowani, nie chcą czekać kolejnej godziny, jako że bardziej zależy im na zobaczeniu zamku w Książu. My zwiedzamy kopalnię, jest zimno, pani przewodnik oprowadza w stroju walońskim, dawnych poszukiwaczy cennych minerałów na tych ziemiach.

 

Do miasta znów udaje nam się zabrać samochodem z innymi zwiedzającymi – są jednak życzliwi ludzie :)

Jeszcze rzut okiem na miasto Kowary, zrujnowane tory i stację PKP i z przystanku obok niego wracamy autobusem do Karpacza. Kowar mamy dość – miasto brudne, źle zarządzane, budzi tylko rozczarowanie i niechęć do powrotu w przyszłości.

Nadchodzi kolejny dzień. Jest nadal mglisto, pada deszcz. Co robić? Czy wybrać się w dalszą drogę czy wracać do domu? Jedyne, co przychodzi nam na myśl, to powrót do Jeleniej Góry, gdzie zdecydujemy co dalej. Docieramy na dworzec PKS – czekamy na autobus do Wrocławia, jednak w ostatniej chwili decydujemy się pojechać do Szklarskiej Poręby – jeśli nie teraz to kiedy? czy kiedykolwiek? Zmieniamy przystanek i kierunek – już jadąc autobusem rozglądamy się, wypatrując czegoś ciekawego. Zbliżamy się do miasta Szklarska Poręba – dostrzegam drogowskaz – Wodospad Szklarki – wysiadamy (k. Muzeum Ziemi). Idziemy szlakiem, trochę błądzimy, bo córka poszła nie tym szlakiem, którym ja... Widzimy jakieś tajemnicze zabudowania (wg mapy to Dom Waloński), nie ma żywej duszy, decyduję się wejść (tajemnicze miejsce).

W środku pełno minerałów, wystaw sprzętu, rzeźb, lochy, kraty – dość niepewnie być samemu w tym miejscu. Czyżby tylko kamery pilnowały tutaj porządku? Dalsza droga jest dość długa i uciążliwa.

Docieramy do Wodospadu Szklarki – jest piękny – robimy zdjęcia. 

Decydujemy jednak nie jechać jeszcze do miasta, lecz przejść jakimś szlakiem (może tym czarnym?) do dworca PKP. Może jest tam jakaś przechowalnia bagażu? Można by wtedy tam nasze bagaże zostawić i jeszcze się gdzieś przejść.

Jednak droga wcale nie jest lekka, znowu zaczyna padać deszcz, jest mgła, idziemy sami, nikogo nie widać po drodze, napotykamy tylko bunkry porośnięte mchem, skały, droga wiedzie pod górę... Jest i dworzec PKP – zabity deskami, ponury, spisany... I cisza...

słychać jedynie krople deszczu w trawie... O tym, że stąd można gdzieś odjechać, świadczy mała kartka – rozkład jazdy (2-3 pociągi na dobę do Wrocławia). Podejmujemy decyzję – idziemy jednak dalej. Napotykamy Zakręt Śmierci – jeszcze tego brakowało...

Dostrzegając człowieka, pytam go, jak dotrzeć do miasta.

Idziemy szosą – jest i dworzec PKP (nie ma niestety przechowalni bagażu, mając po dwa bagaże nie jest nam zbyt wygodnie, a chcemy zobaczyć jeszcze jeden wodospad).

Zwycięża zawziętość, ambicja – musimy zobaczyć drugi co do wielkości wodospad w Polsce – Kamieńczyk.

 

Czeka nas długi i wyczerpujący marsz po kamieniach do góry – obok drogi zwisają ze skał liny (może by tam spróbować sił?). W końcu jesteśmy u celu – kupujemy bilety, zakładamy kaski, wchodzimy do wąwozu. Jest co oglądać.

Posilamy się w schronisku i inną drogą wracamy do miasta. Spacerujemy po mieście – odwiedzamy sklep z minerałami (wszystko pięknie poukładane według kolorów i asortymentu). Idę napić się jeszcze czeskiego piwa, zresztą tylko takie są w tym jednym barze. Po południu wracając na dworzec, mijamy jeszcze ścianę ust znanych osób i wielu ludzi, ją oglądających.

Wsiadamy do pociągu do Wrocławia, rozmawiamy z ciekawymi ludźmi. Droga jest długa – w Tarnowie jesteśmy dopiero nad ranem w niedzielę.

Zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć również na fototripie :)

http://www.fototrip.pl/galeria,1457.html - Wodospady Karkonoszy
http://www.fototrip.pl/galeria,1486.html - Kowary
http://www.fototrip.pl/galeria,1473.html - Karpacz
http://www.fototrip.pl/galeria,1490.html - Park Miniatur Zabytków Dolnego Śląska w Kowarach




This template downloaded form free website templates