Edi53

podróże i wspomnienia    


TATRY, maj 2009

oczyma córki

 

Maj. Chciałam gdzieś jechać. Najchętniej w góry i to w Tatry. Koniecznie. Potrzebowałam. Musiałam.

Namówiłam rodziców do wyjazdu – co będą w domu siedzieć, gdy Tatry na wyciągnięcie ręki? ;)
A poza tym – jak można odmówić sobie wyjazdu w Tatry? ;)) Jednak mama nie przepada za wędrówkami, a tata nie lubi zakopiańskiego tłumu, woli włóczyć się po Beskidach... Jednakże ma jedno marzenie związane z Tatrami – mianowicie – wyjechać kolejką na Kasprowy. Po przekonaniu go, że będzie to główny punkt wyjazdu ;))), a mamie przypomnieniu, że przecież od szkolnych lat nie była w górach – ruszamy! Moim entuzjazmem obdzielę całą naszą trójkę :)

Góry – to magia. Zetknięcie malutkiego człowieka z ich potęgą daje do myślenia. To tu nabiera się sił, dystansu do wszystkiego, to podczas wędrówek myśli się o różnych ważnych sprawach, pobyt w górach jest dla mnie balsamem dla duszy, ukojeniem nerwów; widok górskich stawów, wodospadów, ośnieżonych szczytów – niebem dla oczu. Tu do realizacji celu wystarczy przejść wybrany przez siebie szlak, wspiąć się na szczyt – do tej pory nie wiem, co jest lepsze – zdobycie go czy zdobywanie... Zwłaszcza, że gdy dojdę do celu i widzę kolejny drogowskaz – zmęczenie ustępuje miejsca satysfakcji, a siły do dalszej drogi pojawiają się nie wiadomo skąd...

Lubię czytać o zdobywcach gór, o ich wyprawach, wyrzeczeniach, przygodach... Dla mnie jednak góry to chwilowe oderwanie się od codzienności w poszukiwaniu piękna przyrody, radości spotkania obcych, a jednak tak bliskich, innych miłośników gór. Nie muszę „zaliczać” kolejnych szczytów, dla mnie radością jest sam pobyt w górach czy chociażby spacery dolinami i podziwianie panoram, chociaż nie powiem – patrzę na szczyty, myślę o nich i ich zdobywcach...

Zazwyczaj ze znajomymi przyjeżdżałam w góry w lecie i zawsze był problem ze znalezieniem niedrogiego noclegu. Rodzice proponują zatrzymać się już w którejś miejscowości przed Zakopanym, jednakże wkrótce decydują się zobaczyć, co nas czeka w mieście. Ku naszemu zdumieniu w samym centrum znajdujemy niedrogi nocleg i to praktycznie bez szukania... Właścicielka obiektu, widząc moje trepy, mówi, że od razu widać, kto kogo wyciągnął w góry :)

Jest ładna pogoda. Szkoda jej marnować – mówi tata – ruszamy na Kasprowy. W końcu to najważniejszy cel ;))

 



Kilka lat wcześniej wyjeżdżałam ze znajomymi na ten szczyt, lecz była taka mgła, że nie było nic widać...

Ruszamy pieszo do Kuźnic. Ku naszemu zdumieniu – wbrew temu, co słyszałam od znajomych – nie ma kolejek – ale to w końcu dopiero maj.

Uśmiech taty w kolejce – bezcenny :D Dla niego samego warto było jechać :)

 































Na szczycie – zima! Ośnieżone szczyty gór wyglądają oszałamiająco! 
Zarówno polskie, jak i słowackie. Po zrobieniu kilku zdjęć ruszamy dalej w stronę Przełęczy Liliowe. Chcemy naokoło wrócić do Kuźnic już na piechotę i tu... niespodzianka. Zastaje nas burza śnieżna... Uświadamiamy sobie (jak to w górach), jaki człowiek jest bezbronny wobec ich potęgi – wystarczy lawina, by...









Wreszcie deszcz nieco ustaje – wybieramy się jeszcze nad Czarny Staw Gąsienicowy. Deszcz jednak znów zaczyna padać, jest mgła – nic tu po nas... Wracamy.









Jesteśmy jednak zadowoleni, że byliśmy na Kasprowym, a stamtąd mieliśmy piękne widoki.

W drugi dzień – deszcz... No nie... Postanawiamy wybrać się na Gubałówkę, lecz rezygnujemy. I tak nie będzie nic widać. Spacerujemy ulicami, aż dochodzimy do Skoczni. Tata mówi, że lepiej zobaczyć Skocznię niż nic.

 





A nuż się wypogodzi następnego dnia. Po obiedzie dopada nas drzemka... Odpoczywamy. Po przebudzeniu się stwierdzam, że nieco się przejaśniło – rzucam okiem na mapę i proponuję spacerek na Nosal. Tata niespecjalnie przekonany do wędrówek po deszczu także spogląda na mapę. Spostrzegłszy iż to tylko pół godziny pieszo od Kuźnic decyduje, że możemy się tam wybrać. Mama ma dość – buty jeszcze jej nie wyschły po burzy śnieżnej z poprzedniego dnia... Ale może w końcu ją namówię na buty do wędrówek i w ogóle do samych wędrówek? :)









Droga na Nosal nie jest trudna, niepokoi mnie tylko pogoda. Czy się utrzyma? Wraz z tatą wychodzimy na szczyt. I wreszcie – delektujemy się chwilą. Jest słońce, wokół otacza nas przepiękna (!) panorama wysokich Tatr! Aż nie chce się wierzyć, że dopiero co padał deszcz... Wracamy oczywiście inną drogą.





W trzeci dzień zastanawiamy się nad Słowacją – od lat marzę o zobaczeniu Łomnicy. Okazuje się jednak, że jako iż to jeszcze nie sezon – kursuje tam bardzo mało autobusów, a samochód został na parkingu przy kwaterach... No nic – to może nad Morskie Oko albo do Doliny Pięciu Stawów? Kobieta przy wejściu do Tatrzańskiego Parku mówi, że jest tam jeszcze gruba warstwa śniegu... Mama od razu rezygnuje (z powodu butów...), taty nie muszę pytać o zdanie – ostatnim razem, gdy byliśmy nad Morskim Okiem, powiedział, że nigdy już tam nie pójdzie – ta asfaltowa trasa wśród tłumów go nie interesuje.


 

Co teraz? Już prawie południe, a my nie możemy dogadać się, co dalej. Wracamy busem. Trudno. Kierowca busa widząc, jak tata pręży się, by zrobić zdjęcie górom, proponuje, że zatrzyma bus, byśmy mogli wysiąść, porobić zdjęcia, a sam poczeka na nas nieopodal... (Nie było innych pasażerów) Super! Przed nami prezentuje się pasmo Tatr! Pocztówkowy widok!







Postanawiamy „zaatakować” Dolinę Kościeliską. Turystów indywidualnych jest niewiele, więcej wycieczek szkolnych. Droga przez tę dolinę to spacer... Tata namawia nas do odwiedzenia Smoczej Jaskini. 

Po drodze delektujemy się jeszcze ciszą i pięknymi widokami znad Stawu Smreczyńskiego.
W drodze powrotnej tata odwiedza jeszcze dwie jaskinie... Mnie i mamy specjalnie do jaskiń nie ciągnie. ;))













Rodzice chcą wracać do domu – są zmęczeni. Pytają, co ja o tym myślę – zgodnie z prawdą odpowiadam, że mogę tu jeszcze z tydzień pobyć :) Ale ok – niech będzie – wracamy – i tak dużo zobaczyliśmy.



zapatrzeni w Tatry, a tak się wahali co do wyjazdu :))


Kolejnego dnia – tego, którego mamy wracać – rano, gdy wstaję, widzę, że tata skądś wraca. Robił zdjęcia... Szkoda nam dnia – myślimy z mamą, że właściwie mogłybyśmy sobie wyjechać na Gubałówkę – lecz tata stwierdza – jedziemy do Kuźnic!

Do Kuźnic?! Mieliśmy wracać. Pogoda ładna – słyszę – przejdziemy Szlak nad Reglami. Chyba „Pod Reglami” - poprawiam, pamiętając, jak dzień wcześniej rodzice mówili o zmęczeniu... Nie - „Nad Reglami” - upiera się tata. Nie wierzę... ;)

Jesteśmy w Kuźnicach – ile przejdziemy, to przejdziemy – co jakiś czas jest szlak (skrót) do Zakopanego. Według mapy mamy iść Doliną Grzybowiecką, jednakże ta dolina okazuje się podejściem pod górkę. Na szlaku spotykamy pojedynczych turystów. Nasz niepokój budzi samotny „turysta” (???) z... tasakiem (!!!), mówiący sam do siebie. Wreszcie dochodzimy do znaku, skąd jest zaledwie kwadrans drogi pieszo na Sarnią Skałę. Mama nie ma siły, jednak myśl o facecie z tasakiem wręcz dodaje jej skrzydeł ;))) I już po chwili obie cieszymy się widokiem z Sarniej Skały na Giewont i okolice. Tata oczywiście na szczycie był pierwszy...

 





Schodzimy, idziemy dalej, spotykamy z tej strony dużo więcej ludzi, przy okazji zauważając, że wyszliśmy na szczyt łatwiejszą trasą. Ludzie z tej strony są wykończeni drogą – pytają – czy jeszcze daleko i czy ciężko. Odpowiadamy, że coraz bliżej i że będzie warto :)))





Nieopodal jest trasa do wodospadu Siklawy. Namawiam rodziców, by się tam wybrać – jako że to tylko pół godziny drogi. Rzeczywiście warto – wodospad pięknie prezentuje się pośród wiosennej zieleni (gdy byłam tu kiedyś w kwietniu ze znajomymi – było to takie surowe zimne miejsce, nie było zieleni, tylko śnieg).

 



Busem wracamy do centrum Zakopanego, a stamtąd samochodem do domu.



No dobrze – na razie gór wystarczy. Jak się okazało – tylko do jesieni, kiedy to tata namówił mnie na Karkonosze (marzył, żeby zobaczyć Śnieżkę i okolice), wręcz przekonując mnie, że odwiedzenie wodospadów Szklarki i Kamieńczyka – to będzie jeden z głównych celów naszej wyprawy (oczywiście wiedząc, że uwielbiam wodospady). :)

Ja oczywiście w Tatry znowu się chętnie wybiorę – wiem, że tata chciałby wyjść kiedyś na Giewont... Długo mu się przyglądał ze Sarniej Skały :))

I rzeczywiście - udało się to dwa lata później - Tatry 2011

 

Dziś przeczytałam piękne zdanie o górach, w których jest wszystko: „Ludzie dzielą się na dwie grupy – tych, którym się nie wytłumaczy, czemu ludzie chodzą po górach i tych, którym nie trzeba tego tłumaczyć”.

:))

Zapraszam do odwiedzenia mojej galerii na fototripie  http://www.fototrip.pl/galeria,1259.html

 




This template downloaded form free website templates