Bardiov
Zborov
(Bardejów, Zborov)
Moja
córka zwiedziła wiele krajów Europy, lecz tę
pierwszą wyprawę pamięta do dziś. Dla niej i dla mnie była to pierwsza
wyprawa
za granicę Polski, tym bardziej, że było to, gdy granice dopiero się
otwierały
w ramach Unii Europejskiej. A i wtedy dopiero tylko zorganizowane grupy
mogły
bez większych przeszkód przekraczać granicę. Indywidualni
turyści przechodzili
całą procedurę paszportową i celną.
Monika,
chociaż w późniejszych latach podziwiała
mnisie klasztory na skałach w Grecji /Meteory/, była we Włoszech,
wypoczywała w
Hiszpanii na skalistych plażach porośniętych agawą, spacerowała ze
swymi
koleżankami ulicami Paryża, zwiedziła Luwr i bawiła się na karnawale w
Wenecji,
to jednak ta pierwsza wyprawa na Słowację do Bardejowa i do
Bardejowskich
Kupeli utkwiła jej w pamięci. Mnie również. Było to 24
czerwca 2004 r.
Przed
laty przebywaliśmy akurat w Krynicy. Córka
bardzo chciała pojechać na Słowację. Najbliższe miejscowości to
Bardiów
(Bardejov) i Stara Lubovna i to właśnie do tych miejsc z biur
podróży
można było wykupić wycieczki.
4
dni pobytu – to bardzo krótki okres czasu,
zdążyliśmy wykupić tylko wycieczkę autokarem do Bardiova i to nie na
cały dzień,
a zaledwie od godziny 13 do 19 (trochę mało). Każdy wówczas
chciał coś
przywieźć z obcego kraju, a było tylko 2 godziny czasu
wolnego na zakupy.
Z
niecierpliwością czekamy na autokar z obawą, by go
nie przegapić. Jedziemy przez Leluchów (nowe przejście, w
tej chwili tylko
autobusy mogą tędy przejeżdżać). Granica – celnicy, paszporty
lub dowody
osobiste do kontroli. Przejeżdżamy granicę. Ziemia byłej
Czechosłowacji,
obecnie Słowacji. Mijamy porośnięte lasem wzgórza, nieliczne
ubogie wsie
zamieszkałe przez ludność romską. Przewodnik opowiada o słowackich
przemianach.
Docieramy do Bardejowa (34 tys. mieszkańców, miasto leży nad rzeką Taplą).
Wycieczka
kieruje się do kościoła św. Idziego
(wspomnienie patrona 1 września). Przewodnik opowiada o historii
kościoła, o
zabytkowych skrzyniowych ołtarzach, figurach. Wewnątrz dość duszno.
Chętnie
wychodzimy z tej zabytkowej świątyni na zewnątrz na rynek,
który jest cały
rozkopany (nawierzchnia w remoncie).
Przewodnik
zgodnie z programem prowadzi nas do Muzeum
Ikon. Objaśnia. Jednak wszyscy uczestnicy z niecierpliwością czekają na
czas
wolny, by zrobić zakupy (za korony, coś przywieźć z obcego, choć
sąsiedniego
kraju). W pośpiechu wychodzimy z Muzeum. Byle zapamiętać miejsce
postoju
autokaru, godzinę odjazdu. I każdy rusza na własną rękę. Idę z
córką. Kolejki w
pobliskich sklepach ludzi mówiących po polsku. Schodzą z
półek alkohole (od
taniej wódki do drogich koniaków), piwo, kawa,
ciasta, czekolady itp... Każdy
kupuje i ładuje w torby, na ile mu tylko pozwala zawartość
portfela. Po
zakupach idziemy na rynek do zacisznej kawiarenki (kawa, piwo). Dopiero
po
powrocie na zdjęciach zobaczymy w tle mury obronne z basztami. Wtedy
nie było
po prostu na to czasu. Zmęczeni, ale pełni wrażeń wracamy do Krynicy, a
potem
domu.
Córka przez te lata zwiedziła Grecję, Włochy, Hiszpanię (kraje śródziemnomorskie), ale wyjazd do Bardejowa także pozostał jej w pamięci i pozostawił pewien niedosyt. Chcieliśmy tam wrócić, by dokończyć zwiedzanie; zobaczyć, co przeoczyliśmy, na co nie było czasu.
*Decydujemy
się na kolejny wyjazd. Tym razem tylko na
Słowację. Jedziemy przez Konieczną. Szkoda, że bratanek Marcin nie może
dołączyć (odwiedzamy po drodze rodzinę brata).
Mijamy
Gorlice, pasące się na łące huculskie koniki,
strażaków czekających przed kościołami ze żniwnymi wieńcami
(czas
dożynek). Opustoszały budynek straży granicznej i
napisy po słowacku
uzmysławiają nam, ile się przez te lata zmieniło. Nikt nas nie
zatrzymuje, nie
sprawdza dokumentów. Jedziemy bez przeszkód,
fotografujemy, zwiedzamy. To już
inne czasy, po prostu wolny kraj.
Po
drodze w Zborovie nad lasem dostrzegamy wieżę i
ruiny zamku (nie zdajemy sobie sprawy z ich ogromu). Znów
jesteśmy w
Bardejovie. Tym razem idziemy obok murów obronnych. Mijamy
czerwoną, potem dużą
basztę. Zdjęcia – to nasze przecież hobby. Pasja. By uchwycić
chwilę,
krajobraz.
Idziemy
w kierunku rynku, po
prawej mijamy Dom Kata. Zwiedzamy kościół franciszkański,
nasze zainteresowanie
budzi w pięknym stanie odremontowana cerkiew greko-katolicka. Szkoda,
że drzwi
zamknięte przed złodziejami, przez szybę trudno coś dopatrzeć. A
przecież piękny
ikonostas wart byłby podziwiania z bliska. Wracamy na rynek. Czysty,
wyremontowany, pełno ludzi zdążających do kościoła św. Idziego. Wołam
córkę,
zatrzymuje się żona, gdyż między kamieniczkami rynku w oddali
dostrzegam w
lesie wyłaniający się jakiś zamek, a może klasztor?... Mało gdzie
wspominany, a
dla nas cel w sam raz – trzeba tam dotrzeć. Chwilę błądzimy,
szukamy. Jest
droga krzyżowa (kalwaria). I choć stacje drogi krzyżowej są zaniedbane,
doprowadzą nas do kościoła na Górze (obok cmentarz,
grób z piramidalnym
nagrobkiem).
Chwila odpoczynku po trudzie, robi się duszno, mgła nie pozwala na dalszą obserwację. Wracamy (zakupy już są tutaj w koronach i euro). Trzeba koniecznie coś kupić słowackiego dla siebie i znajomych. Chcąc dotrzeć jeszcze do zamku w Zborovie ruszamy w drogę powrotną.
Zborov
– uważnie zwracamy
uwagę na znaki turystyczne, by ich znów nie przegapić.
Jest tablica informacyjna.
Slovencki
Hrad — Zborov
Wyruszamy,
jednak nie korzystamy z oznaczonych szlaków
/po prostu ich nie dostrzegając/, idziemy naprzód prosto pod
górę. Ostre
podejście. Wspinam się, za mną żona z córką, im idzie to
trudniej.
Docieram do ruin zamku i nie wierzę własnym oczom.
Ich
ogrom robi na mnie wielkie wrażenie, liczne ruiny baszt,
murów, budynków, tuneli, lochów itp.
Zamek
Zborov /inaczej Makowica/ wybudowany w XV
w. miał chronić drogę polsko-węgierską, by
w spokoju docierały na polskie dwory i dalej przede wszystkim słynne
wina
tokajskie z winnic Węgier. Znaczenie nabiera za czasów
Rakoczego z Siedmiogrodu. Zostaje zburzony przez
wojska cesarskie w 1684 roku.
Zapuszczam się w ruiny, przedzieram przez wysokie trawy, przeskakuję rowy, przechodzę wyłomy w murze, zapuszczam się w korytarze i lochy zamku.
Za
chwilę powinna dołączyć
córka z żoną, chociaż żona raczej pozostanie w pobliskim
lesie obok/.
Wychodzę na basztę, by odszukać, dostrzec, zawołać córkę,
ewentualnie po nią
wrócić, by nie była sama, pomóc.
Z
wysokich murów dostrzegam
ją na tle murów jak kropkę w zdaniu. Coś fotografuje,
ustawia, poprawia zapewne
kadr. Wołam, macham ręką. Dostrzega mnie. Znów jesteśmy
razem. Ale co to? Żona
znikła? Gdzie się zgubiła?? Dopiero co szła z córką.
Powrót - poszukiwanie.
Jest, siedzi na kamieniu, uśmiecha się. My z powrotem zapuszczamy się w
ruiny.
Coś niesamowitego. Jest cudownie. Piękny widok na miasto Zborov.
Gdy
po powrocie opowiedziałem koledze o tym zamku,
zapewnił mnie, że na pewno się wybierze.
Wracamy.
Po drodze w Sękowej dostrzegam wojskowy
cmentarz /może kiedyś będzie co zwiedzić?/
W
Gorlicach skręcamy koło pierwszej zapalonej na
świecie ulicznej lampy naftowej.
Bez problemu docieramy do domu, wykładamy zakupione towary z toreb, butelkę chowamy do barku. Tak zakończyła się ta druga wyprawa do Bardiowa, zakończenie tamtej — pierwszej. Będzie co wspominać. Są chętni, by dołączyć do nas.
Znajdzie
się miejsce przecież. Czemu nie?