Zacząłem
przeglądać fotografie sprzed lat. Jest ich
niewiele, zdjęcia nie są robione jeszcze aparatem cyfrowym, znajduję
kilka
notatek...
Może
spróbuję z nich odtworzyć czas... Niech ożyją
wspomnienia tamtych dni na kartach tej opowieści.
Córka moja zaczęła pracować i w ramach urlopu chciała gdzieś wyjechać. Miała różne marzenia (niektóre udało jej się zrealizować), ale wtedy postanowiła, że ze mną wybierze się na kilka dni w okolice Krynicy. (Krynica – Muszyna itp.)
Każdy
w Polsce coś o niej wie, więc cóż powiedzieć...
Dla mnie to jednak to też historia sprzed góra 30 lat.
Historia, której nie
mogę zapomnieć mimo upływu lat. Historia emocji, ludzkich namiętności,
coś, dla
czego człowiek jest w stanie wszystko poświęcić, a mimo to przegrać.
Czasem
zadaję pytanie, czy tak miało być, czy też to moja wielka przegrana. A
może –
wcale nie – kto wie. Bo jednak symbolicznie ta
podróż to podróż w czas tamtych
lat. Reszta niech zostanie tajemnicą...
W
pierwszy
dzień po znalezieniu noclegu w domu wczasowym
„Baśka” /k. dworca PKP/ i
odłożeniu reszty bagażu czas na przechadzkę. Żółtym szlakiem
docieramy na Górę
Parkową (czas na co nieco, by zaspokoić głód - u Babci
Maliny).
Docieramy
do szczytu Huzary /865/ i wracamy do centrum
Krynicy do części uzdrowiskowej /Domy Zdrojowe/. Przechadzamy się
wśród
licznych wczasowiczów i kuracjuszy. Szukamy wypchanego
niedźwiedzia - nie ma go
– znikł jak znikł miniony czas. Urzeka widok, czar i piękno
kwiecistych klombów
w kształcie ptaków, rzeźb. Ile to wysiłku i pracy kosztuje
ich utrzymanie...
Następny
dzień rozpoczynamy wcześnie. Ulicą Leśną
/zielony szlak/ udajemy się pieszo przez Przełęcz Krzyżową /760 m npm/
na dolną
stację kolejki gondolowej na Jaworzynę Krynicką /1114/. Trwają jeszcze
prace na
niej, mijamy parking i sklepy w budowie. Obok widać hotel Eris.
Wsiadamy
do gondoli i po pewnym czasie kolejka staje.
Córka pyta, co robić, gdyby się coś zepsuło. Żartem
mówię, żeby się rozpędzić i
skoczyć na czubek rosnących drzew i po prostu zejść nimi na ziemię...
Po
chwili jednak uspokajam, że po prostu należy
zachować spokój i czekać na przyjście ratunku
/ratowników/. Mimo kilkukrotnych
przerw w podróży docieramy na szczyt Jaworzyny Krynickiej
/1154/. Nie wszystko
jeszcze tam ukończone, trwa budowa...
Nie
wracamy kolejką z powrotem, lecz zielonym szlakiem
idziemy do Muszyny. Całe szczęście, że na dół... :) .
Widzimy kościół /dawna
cerkiew/ Muszyna i stajemy wryci... Buduje się coś niesamowitego...
Marmur,
kute balkony, obramowanie. Chwilę patrzymy się na budowę tego czegoś.
Dziś
wiadomo, że to hotel „Klimek”. Muszyna. Jesteśmy
zmęczeni, ale udało się coś
przeżyć. Wracamy do Krynicy. Staramy się załatwić wycieczkę na
Słowację. Córka
bardzo chciała jechać za granicę. Była to jej pierwsza
podróż za granicę kraju
/moja też/. Dopiero otwierały się granice, po raz pierwszy otwarte było
przejście w Leluchowie. A więc jutro – Słowacja.
Trzeci
dzień – czekamy na autobus i w drogę. Bardejów
– Bardejowskie Kupele przed nami. A więc Kościół
św. Idziego, muzeum ikon –
choć każdy czeka na czas wolny – na zakupy: pamiątek,
słodyczy, niektórzy
alkoholu. My zwiedzamy mury obronne. Do dziś córka się
śmieje, że były chwile,
gdzie nie wiedziałem, co robić, gdzie iść z powodu braku czasu trzeba
było
podjąć decyzję. Coś zobaczyć, z czegoś zrezygnować. Bardejowskie Kupele
– energetyzacja
w jakieś rzeźbie. Późnym wieczorem dopiero wracamy na nocleg
do Krynicy.
Czwarty dzień – kolejny i ostatni. A więc wracamy do Muszyny. Złotówka za przejazd – niedrogo – Rynek, my jednak szukamy zamku /jak i gdzie tylko się znajduje/. Odnajdujemy na wzgórzu ruiny zamku biskupów krakowskich /tzw. „klucz muszyński”/do roku 1722 /zaboru austriackiego/.był ich własnością. Strzegł drogi traktu handlowego z Polski na Węgry. Na szczycie figura Matki Boskiej. Pstrykamy parę zdjęć, odpoczywamy.
Chcę
odszukać dom wczasowy „Mimoza”, trochę czasu
schodzi /jest dziwnie ulokowany – idąc ulicą, można go
przeoczyć –
sprawdziliśmy to później/. Idąc ulicą, przechodząc
skrzyżowanie, trzeba
odwrócić głowę /to wystarczy, by go minąć, przeoczyć/...
Bardzo dziwne. Mimoza
to przecież kwiat, gdy się go dotknie w ciągu 2-3 sekund zwija liście.
Więc
może i ta „Mimoza”, mocna związana z moim losem,
należy jej nie dotykać, nie
powracać do niej, pozostawić. Byłem – widziałem, może tak
miało być.
Wracamy
do miasta. Przechodząc mostem wskazuję hotel,
w którym nagrodzeni w „Randce w ciemno”
spędzają czas. Jest zamglony, chociaż
dwa dni wcześniej brałem go za „Mimozę”. Czas
wracać. Pakujemy się, chwila
zastanowienia... Bo przecież mimo trudów wędrówki
mieliśmy czas rozkoszować się
znakomitym powietrzem, podziwiać kwieciste pomniki, porządek, czystość
w
mieście, cerkiew jak z bajki, mieliśmy czas na leniuchowanie na leżaku.
Czas
wracać do domu. Jesteśmy... nawet zadowoleni, szczęśliwi...
Odkładam
na
bok fotografie, notatki. Tamten czas dziś zostanie wpisany w pamięć
komputera... Czas, który my dobrze wykorzystaliśmy... :)