Edi53

podróże i wspomnienia    


KRYNICA

Zacząłem przeglądać fotografie sprzed lat. Jest ich niewiele, zdjęcia nie są robione jeszcze aparatem cyfrowym, znajduję kilka notatek...

Może spróbuję z nich odtworzyć czas... Niech ożyją wspomnienia tamtych dni na kartach tej opowieści.

Córka moja zaczęła pracować i w ramach urlopu chciała gdzieś wyjechać. Miała różne marzenia (niektóre udało jej się zrealizować), ale wtedy postanowiła, że ze mną wybierze się na kilka dni w okolice Krynicy. (Krynica – Muszyna itp.)

 

Każdy w Polsce coś o niej wie, więc cóż powiedzieć... Dla mnie to jednak to też historia sprzed góra 30 lat. Historia, której nie mogę zapomnieć mimo upływu lat. Historia emocji, ludzkich namiętności, coś, dla czego człowiek jest w stanie wszystko poświęcić, a mimo to przegrać. Czasem zadaję pytanie, czy tak miało być, czy też to moja wielka przegrana. A może – wcale nie – kto wie. Bo jednak symbolicznie ta podróż to podróż w czas tamtych lat. Reszta niech zostanie tajemnicą...

W pierwszy dzień po znalezieniu noclegu w domu wczasowym „Baśka” /k. dworca PKP/ i odłożeniu reszty bagażu czas na przechadzkę. Żółtym szlakiem docieramy na Górę Parkową (czas na co nieco, by zaspokoić głód - u Babci Maliny).

Docieramy do szczytu Huzary /865/ i wracamy do centrum Krynicy do części uzdrowiskowej /Domy Zdrojowe/. Przechadzamy się wśród licznych wczasowiczów i kuracjuszy. Szukamy wypchanego niedźwiedzia - nie ma go – znikł jak znikł miniony czas. Urzeka widok, czar i piękno kwiecistych klombów w kształcie ptaków, rzeźb. Ile to wysiłku i pracy kosztuje ich utrzymanie...

 

Jemy obiad w przyulicznej restauracji, wieczorem próbujemy wód mineralnych i czas na podróż koleją linowo-torową na Górę Parkową. Córka ma obawy – czy lina wytrzyma, wszystko trzeszczy, skrzypi, kołysze się, więc wszystko możliwe... Wracamy obok rozleciałego toru saneczkowego /ruina, zgnite deski itp./ Sprawdzamy swoje zdolności na ścieżce zdrowia...

 

Następny dzień rozpoczynamy wcześnie. Ulicą Leśną /zielony szlak/ udajemy się pieszo przez Przełęcz Krzyżową /760 m npm/ na dolną stację kolejki gondolowej na Jaworzynę Krynicką /1114/. Trwają jeszcze prace na niej, mijamy parking i sklepy w budowie. Obok widać hotel Eris.

Wsiadamy do gondoli i po pewnym czasie kolejka staje. Córka pyta, co robić, gdyby się coś zepsuło. Żartem mówię, żeby się rozpędzić i skoczyć na czubek rosnących drzew i po prostu zejść nimi na ziemię...

Po chwili jednak uspokajam, że po prostu należy zachować spokój i czekać na przyjście ratunku /ratowników/. Mimo kilkukrotnych przerw w podróży docieramy na szczyt Jaworzyny Krynickiej /1154/. Nie wszystko jeszcze tam ukończone, trwa budowa...

Nie wracamy kolejką z powrotem, lecz zielonym szlakiem idziemy do Muszyny. Całe szczęście, że na dół... :) . Widzimy kościół /dawna cerkiew/ Muszyna i stajemy wryci... Buduje się coś niesamowitego... Marmur, kute balkony, obramowanie. Chwilę patrzymy się na budowę tego czegoś. Dziś wiadomo, że to hotel „Klimek”. Muszyna. Jesteśmy zmęczeni, ale udało się coś przeżyć. Wracamy do Krynicy. Staramy się załatwić wycieczkę na Słowację. Córka bardzo chciała jechać za granicę. Była to jej pierwsza podróż za granicę kraju /moja też/. Dopiero otwierały się granice, po raz pierwszy otwarte było przejście w Leluchowie. A więc jutro – Słowacja.

Trzeci dzień – czekamy na autobus i w drogę. Bardejów – Bardejowskie Kupele przed nami. A więc Kościół św. Idziego, muzeum ikon – choć każdy czeka na czas wolny – na zakupy: pamiątek, słodyczy, niektórzy alkoholu. My zwiedzamy mury obronne. Do dziś córka się śmieje, że były chwile, gdzie nie wiedziałem, co robić, gdzie iść z powodu braku czasu trzeba było podjąć decyzję. Coś zobaczyć, z czegoś zrezygnować. Bardejowskie Kupele – energetyzacja w jakieś rzeźbie. Późnym wieczorem dopiero wracamy na nocleg do Krynicy.

 

Czwarty dzień – kolejny i ostatni. A więc wracamy do Muszyny. Złotówka za przejazd – niedrogo – Rynek, my jednak szukamy zamku /jak i gdzie tylko się znajduje/. Odnajdujemy na wzgórzu ruiny zamku biskupów krakowskich /tzw. „klucz muszyński”/do roku 1722 /zaboru austriackiego/.był ich własnością. Strzegł drogi traktu handlowego z Polski na Węgry. Na szczycie figura Matki Boskiej. Pstrykamy parę zdjęć, odpoczywamy.

Chcę odszukać dom wczasowy „Mimoza”, trochę czasu schodzi /jest dziwnie ulokowany – idąc ulicą, można go przeoczyć – sprawdziliśmy to później/. Idąc ulicą, przechodząc skrzyżowanie, trzeba odwrócić głowę /to wystarczy, by go minąć, przeoczyć/... Bardzo dziwne. Mimoza to przecież kwiat, gdy się go dotknie w ciągu 2-3 sekund zwija liście. Więc może i ta „Mimoza”, mocna związana z moim losem, należy jej nie dotykać, nie powracać do niej, pozostawić. Byłem – widziałem, może tak miało być.

Wracamy do miasta. Przechodząc mostem wskazuję hotel, w którym nagrodzeni w „Randce w ciemno” spędzają czas. Jest zamglony, chociaż dwa dni wcześniej brałem go za „Mimozę”. Czas wracać. Pakujemy się, chwila zastanowienia... Bo przecież mimo trudów wędrówki mieliśmy czas rozkoszować się znakomitym powietrzem, podziwiać kwieciste pomniki, porządek, czystość w mieście, cerkiew jak z bajki, mieliśmy czas na leniuchowanie na leżaku. Czas wracać do domu. Jesteśmy... nawet zadowoleni, szczęśliwi...

Odkładam na bok fotografie, notatki. Tamten czas dziś zostanie wpisany w pamięć komputera... Czas, który my dobrze wykorzystaliśmy... :)

 




This template downloaded form free website templates