Edi53

podróże i wspomnienia    



BIESZCZADY, 2010

Wielu Bieszczady uważa za najbardziej dzikie i bezludne miejsce w Polsce, słynne z walk
z „bandami” UPA, WIN, NSZ – jak to w PRL mówiono o tych żołnierzach, walczących czy o niepodległość Polski czy Ukrainy. Trzeba przyznać, że były to bezwzględne walki, stosowano przemoc na niewyobrażalną skalę.

Ostatnio wiele się mówi o akcji „Wisła”, w której wysiedlono rdzennych mieszkańców tych ziem /Ukraińców do ZSRR – ok. 500 tys./ Łemków, Bojków itp. na Ziemie Zachodnie /”Odzyskane”/. Trzeba przyznać, że ten kiedyś ludny teren jest bardzo doświadczony przez historię – po wojnie praktycznie bezludny.

Dziś każdy słyszał o obwodnicach bieszczadzkich, którymi można dotrzeć prawie do każdego zakątka Bieszczad. Piękno tutejszego krajobrazu, przyrody - zaprasza nad Jezioro Solińskie, na połoniny, gdzie można spotkać nawet... niedźwiedzia. Aż dech zapiera, gdy nad łąką krąży orzeł – nam udało się taki widok podziwiać. A o wilkach porywających owce każdy słyszał z telewizji. Ujęła się za nimi nawet Brigitte Bardot.

*


Pierwszy raz byłem w Bieszczadach w lecie 1969 roku ze szkoły zawodowej w Jaśle.
Szkoda, że czarno–białe zdjęcia z tamtej wyprawy wywołane w szkolnym atelier /klisza/ poczerniały - zniszczyły się. Pamiętam przejażdżkę kolejką wąskotorową z Rzepedzi do Cisnej na balach drzewa wiezionego do tartaków /lokomotywa parowa co chwila zatrzymywała się, by nabrać wody do kotła/.
Ustrzyki Górne, Myczkowce, spacer do Soliny /magazyn w kościele/ no i na koniec – Ustrzyki Dolne, gdzie spędziliśmy resztę czasu... Po raz pierwszy widziałem dwie osoby podobne do siebie jak krople wody /bliźniaczki/. Tutaj też /jak to było w tamtych latach/ nie pozwolono pójść nam do kościoła w niedzielę na mszę.

*


Następnym razem pytałem o pracę w nowootwartych zakładach drzewnych
w Rzepedzi /była praca tylko dla pilarzy/ - wróciłem do Zagórza pieszo /23 km/, widząc na całej trasie chyba 2 domy murowane – bezludzie.

*


Jeszcze w pamięci mam „ niedokończoną” wyprawę w Bieszczady w 1973 roku z bratem /kolega zrezygnował w ostatniej chwili – Krzysiek T/. Zamiarem naszym był objazd „dużą” obwodnicą, mieszkanie pod namiotem. Dopiero dziś wiemy, jakim to było „szaleństwem” porywać się na taki wyczyn.
Dojechaliśmy do Leska na 2-gi dzień /akurat trwały przygotowania do Święta Młodości/.
Z powodu ulewnego deszczu postanowiliśmy zawrócić – była to słuszna decyzja. Przemoknięci, zmęczeni niemiłosiernie, wróciliśmy, by ogrzać się i wreszcie odpocząć.

*


Mijają lata, aż mając już ponad 56 lat, dorosłe dzieci i nie wiedząc, co czeka mnie dalej, myślę iż może czas powrócić w Bieszczady, by zobaczyć, co się zmieniło przez 40 lat.
To prawie półwiecze.

To, co przekonało mnie do powrotu, to zaciekawienie historią Greków zamieszkałych
w Bieszczadach /okolice Krościenka/. O ich historii i pobycie pisze w opowiadaniu ”Zapomniany świat Greków z Krościenka”. 

Wybieram się z córką Moniką na 5 dni, ma wystarczyć – niestety pogoda trochę pokrzyżowała nasze plany. Córka bardzo chciała wejść na Tarnicę, zobaczyć Solinę i poczuć smak bieszczadzkich połonin - nie do końca takie były moje plany, o czym wkrótce się przekonała.

Pierwszy dzień spędziliśmy w autobusie, jadąc do Ustrzyk Dolnych. Wieczorem poszliśmy poznać miasto i okolice. Pięknie utrzymany Rynek, fontanna, kamieniczki, czysto – jednak mimo sezonu (lipiec) brakuje  turystów na ulicach – sami też mieszkamy w pensjonacie (2 osoby na cały piętrowy pensjonat...)

 

Jeszcze „powrót” w miejsce, gdzie przed 40 laty obozowaliśmy z kolegą - dziś znajduje się tu wyschnięty, zarośnięty basen /podobno 3 lata wcześniej hodowano tutaj ryby/.

 

Następnego dnia „zrywamy” się skoro świt, by dotrzeć do źródeł Strwiąża - jedynej rzeki w Polsce, która płynie w odwrotnym kierunku /do Morza Czarnego a nie Bałtyku/.

Podziwiamy piękny widok wschodzącego słońca nad Ustrzykami z góry nad miastem.

Poranna rosa „moczy” nasze spodnie, przemacza buty. Przechodzimy lasem przez szczyty „Małego Króla” i „Dużego Króla” /732 m npm/.

JESTEŚMY - choć trudno konkretnie ustalić miejsce – to jednak stąd rozpoczyna swój bieg do Dniestru – STRWIĄŻ - z niepozornych kałuży.



Do miasta wracamy przez KAMIENNĄ LAWORTĘ /759 m npm/, na której jest wyciąg krzesełkowy /czynny latem, a poza sezonem w soboty i niedziele/.





Po południu /posileni obiadem/ jedziemy do Krościenka.



Za 2 dni znów tutaj wrócę – jestem umówiony na spotkanie.

Chcemy następnego dnia jechać do Ustrzyk Górnych, by pójść na połoniny lub Tarnicę /najwyższy szczyt Bieszczad/. Niestety nasze plany niweczy nieustannie padający deszcz. Siedzimy w pokoju, czytamy, robimy tylko krótki spacer na posiłek /na chwilę wchodzimy do Muzeum Bieszczadzkiego/.
Rano /4 dzień pobytu/ po południu jadę na spotkanie do Krościenka /wybieramy się na kilkukilometrowy spacer przez „Gromadzyn” /szczyt/, na którym pełno wyciągów /do Równi - gdzie jest piękna cerkiew – typ archaiczny cerkwi bojkowskiej/.







Zwiedzam przy okazji ustrzycki kirkut /cmentarz żydowski/ - jest zarośnięty, zaniedbany, niedostępny, znajdują się tu poprzewracane płyty nagrobne...



Na szczycie Gromadzynia znajduje się wieża przekaźnikowa i wyciągi narciarskie.







Z Równi wracamy do Ustrzyk przez Ustianową drogą asfaltową. Po powrocie z Krościenka robimy krótki spacer do sanktuarium M.B. BIESZCZADZKIEJ.



Posiłek jemy w stołówce ”Wilczy Głód” w budynku dworca PKP – obiad umila rozmowa
z właścicielką pochodzącą z Myślenic.





Ostatni dzień pobytu - czas w końcu na wędrówkę po bieszczadzkich połoninach – coś
w końcu miłego dla czekającej na to córki.

W autobusie do Ustrzyk Górnych /ok. 60 km/ czas umila nam śpiew chóru Politechniki Łódzkiej. Gwar śpiewu, widoki krajobrazu, rozmowa – czas nie ma prawa się dłużyć.

WOŁOSATE - jesteśmy na miejscu - nasz kierunek to Tarnica. Przez dwie godziny ciągle do góry, kamienistym podejściem pniemy się do tego najwyższego szczytu.









TARNICA - jest zdobyta – ogarnia nas niesamowita radość, choć zdobywaliśmy trudniejsze szczyty.
Zaskakuje nas widok pary młodej na szczycie robiącej sobie sesję zdjęciową w strojach ślubnych /zaręczyli się 10 miesięcy wcześniej na HALICZU/.





Nie możemy nacieszyć się widokiem połonin, „dzikich” łąk, wzgórz, nadciągające chmury potęgują grozę i dodają uroku.

To swoisty nasz sukces - szczęście być tutaj.

Czas wracać - tym razem droga wiedzie nas do Ustrzyk Górnych.
Idziemy przez 3 godziny – połoniny, las - czas zaczyna nam się dłużyć, mijają nas ludzie, idący na Tarnicę - pozdrawiamy.







USTRZYKI GÓRNE – kramy, bufet, przystanek, kilka domów.

Rezygnujemy z busa do Krakowa – by był czas przynajmniej coś zjeść, napić się kawy.
Uwagę zwraca budynek Straży Granicznej i przepływająca rzeka „Wołosatka”.



Czas wracać do domu /nie udało się z braku czasu i pogody jechać nad Jezioro Solińskie, czy do skansenu w Sanoku /będzie pretekst znów kiedyś wrócić w te strony/.
Nie czekamy na autobus do Warszawy /może będziemy mieć trochę czasu w Sanoku/ jadąc wcześniej autobusem rzeszowskim. Przez okna autobusu dostrzegamy osoby, które malują początek nowego szlaku turystycznego - może kiedyś znów ktoś będzie nim poznawał piękno tej ziemi.



W Lesku dostrzegam jadący przed nami autobus „Kłodzko”.
Gdy w Sanoku okazuje się /w ostatnim momencie/, że mamy szansę nim wrócić do domu – głodni
i zmęczeni - wsiadamy – by po 6 godzinach jazdy w domu odpocząć, zjeść i pomyśleć, że nasz pobyt to już nasze

WSPANIAŁE WSPOMNIENIE
tych tutaj chwil przeżytych
NIEZAPOMNIANYCH.




Zapraszam do obejrzenia zdjęć z wyprawy:

http://www.national-geographic.pl/uzytkownik/edward-56




This template downloaded form free website templates