Trzy
Korony, Góra Zamkowa, Sokolica
Od
dawna słyszę "Napisz coś o Pieninach".
Przecież tam byłeś, my też.
*
Jakoś
tak schodzi, nie mogę do tego się zabrać.
Gromadzę zapiski, szukam wspomnień, zdjęć itp. Przede
mną leży stara pożółkła fotografia z zakładowej
wycieczki w Pieniny. Na niej na tratwie z góralami nasza
grupa. Jak dawno to
było? Nie było jeszcze jeziora Czorsztyńskiego /Spływ był dłuższy o
kilka
kilometrów/. Pamiętam
jak przez sen Muzeum Zegarów w Zamku w
Niedzicy /owe zegary potem były zmorą w mych snach, gdy
myślałem
o tych stronach/
Było jeszcze wejście na Sokolicę i stamtąd widok na przełom Dunajca. Do dziś jeszcze z grozą wspominam chwilę, gdy ze względu na nadchodzącą burzę ponad godzinę siedziałem na krzesełku wyciągu nad stadem bydła, gdyż wyciąg wyłączono. Zgroza.
Moje
córki chcą pojechać w Pieniny, namówić mnie do
wyjazdu. Ja też może wspomnę, co się zmieniło.
Pieniński
Park Narodowy, obok Ojcowskiego należy do najmniejszych w Polsce /i najpiękniejszych/. W
każdej książce z geografii coś jest o nim: spływ
Dunajcem, Trzy Korony, Sokolica itp. Parę
ciekawostek z tego rejonu, niezwykły świat owadów
przedstawia Wł. Strojny w książce: „Spotkania z owadami”.
Niezwykła książka.
*
Starsza
córka Monika z koleżankami wybrała się w Pieniny. Zwiedziły wąwóz Homole, jadły lody przy Czerwonym
Klasztorze na
Słowacji, były w Szczawnicy na szczycie górującym nad miastem
„Paleśnicy”.
Ale
czuje niedosyt, chce przejść całe pasmo
Pienin. Mijają dni, tygodnie, w końcu decyduję się pojechać
wraz z
nią. Bierze parę dni urlopu i...
WYJEŻDŻAMY
Dojeżdżamy
do Krościenka. Zatrzymujemy się na Rynku,
porządkujemy plecaki, „prostujemy” kości,
przeciągamy. Wypatrujemy znaków
szlaków wiodących w główny pas Pienin.
Spostrzegając
je konfrontujemy z mapą. Czeka nas spory wysiłek, zapowiada się wielogodzinny wyczerpujący marsz
przez
góry. Nie da się tam pójść z pustym żołądkiem - właśnie jest pora
obiadowa, trzeba
coś zjeść.
Restauracja
/w sali wypchany niedźwiedź, dziki /nawet tanio//.
WYCHODZIMY
po obiedzie. I
co nas spotyka???
Pada
i to bardzo. Co robić?? Szaleństwem byłoby w
takim razie wybierać się gdziekolwiek.
Trzeba
przeczekać, jedziemy do Szczawnicy załatwić na
razie nocleg. Nie
jest to łatwe, w końcu jakoś nam się udaje, ciągle
pada. Wciąż
czekamy na ustanie deszczu. Coś trzeba w końcu
robić, nuda nas zabije. Telewizja, książka. Wieczorem
pada nieco mniej, deszcz ustaje, mamy
nadzieję, że na dłużej.
Korzystając
z tego wybieramy się w kierunku granicy,
na Słowację, by stamtąd zobaczyć szczyty Pienin. Pod nogami szeleszczą
kolorowe
jesienne liście, jest chłodno,
Dunajcem
płyną tratwy
z turystami, pontonami wędrowcy, jacyś kajakarze mocują się z rwącą
rzeką.
Idziemy
w kierunku
Czerwonego Klasztoru.
Naszą
wędrówkę
zakłóca drobny deszcz, ale to nic takiego.
Skręcamy
w połowie drogi, by zielonym szlakiem dojść
do Leśnicy.
Deszcz
jednak się nasila, pada już dość mocno, coraz mniej można zobaczyć. Do
kwatery
daleko, może niepotrzebnie nierozważnie się wybraliśmy w trasę w taki
czas.
Trudno, rozmyślanie nic nie da, trzeba wziąć się w
„garść”.
Przestajemy
w mgle, deszczu zauważać korzenie drzew,
pniaki, rowami zaczyna płynąć rwąca woda. Do
słowackiej Leśnicy, nie mówiąc o Szczawnicy ładne
parę kilometrów — kawał drogi. Po
kilku
godzinach na drodze we mgle pojawiają się jakieś postacie, kto to może
być, czy
nam pomoże? Chcemy
je dogonić, by razem było jakoś raźniej -
oddalają się, przyspieszają, gdy chcemy je dogonić.
Może
to tylko nasze przywidzenie?? Wszystko w tych warunkach możliwe.
Leśnica
- oddychamy z ulgą, widzimy domy, można tutaj
się zatrzymać na nocleg, jest już późno.
Postacie
nas poprzedzające okazują się przemiłym
małżeństwem, tak samo uciekającym przed deszczem i marzącym o ciepłym
kącie,
kubku gorącej herbaty czy kawy.
Wraz
z nimi wróciliśmy do Szczawnicy, mokrzy,
zmęczeni, a jednak szczęśliwi, że nam się udało.
Jednak
wciąż pada —
pada — pada całą noc, rano.
Co
robić? Ślisko,
góry niebezpieczne, wszędzie błoto, zdradliwe śliskie
liście, rwące potoki.
Nieciekawie. Postanawiamy wrócić do domu.
Jeszcze krótka wędrówka przez miasto w kierunku Przehyby —jeszcze raz narada — jednak wracamy.
***
Mija
rok od tej
chwili, wciąż Pieniny są naszym wyzwaniem, czekają na nas. Chce do nas
dołączyć
Marcin, żona.
Wybieramy
jedną z
niedziel. Czy Marcin napewno przyjedzie??? Zdąży? Przecież
rano
wyjeżdżamy, by mieć trochę zapasu na wędrówkę, nie wiemy, co
znów może się
wydarzyć? A
co z pogodą? Kto
to wie?
Przed
Krościenkiem
mgła nad lasem, niedobrze, nie będzie można podziwiać pięknych
widoków.
Wyruszamy
z
Krościenka pod górę żółtym szlakiem w kierunku
Trzech Koron /981,9 npm/.
Na
trasie góralka
chce nas wzmocnić zsiadłym mlekiem, maślanką, oscypkiem. My czujemy się
jednak
na siłach.
Zapowiada
się piękny,
słoneczny dzień, przezroczystość powietrza wyśmienita.
Docieramy
do ogrodzonego
placu, nie tak wyobrażaliśmy sobie ten szczyt. Nie jest też szczytem
wzgórek za
płotem, uwaga strażnika i z prawej strony wspinamy się na stalową
konstrukcję.
Cudowny
widok z platformy
widokowej, wprost zapiera dech w piersiach.
Widać
zamki w
Czorsztynie, Niedzicy, Kładkę na Dunajcu, Czerwony Klasztor, pasące się
owce
itp. Spotykamy też turystę, z którym nawiązaliśmy rozmowę.
Jego żona za tydzień
spodziewa się dziecka, przyszedł sam, została na dole, nie mogła z nim
przyjść. Nie możemy nacieszyć się wspaniałym widokiem,
interesującą
rozmową z nieznajomym, którego do dziś mile wspominamy. Po
ponad godzinie wracamy
na plac.
Kierunek
— Góra
Zamkowa.
To
tutaj królowa
Kinga wielokrotnie z 33 zakonnicami z Starosądeckiego klasztoru
uciekała przed
Tatarami, by tutaj się ukryć.
Niewiele
zostało
dzisiaj z zamku, same ruiny.
Droga
przez las
zaczyna być po paru kilometrach coraz bardziej trudna, uciążliwa.
Kilkakrotnie
przez szczeliny
drzew dostrzegamy płynący dołem Dunajec, zalesione wzgórza.
Szczyt
Sokolicy
/747npm/ z samotną, rahistyczną sosną zna każdy ze szkoły, telewizji,
pojawia
się zawsze, gdy mowa o Pieninach.
Przed
nami barierka,
grupa młodych zakonnic wytrwale dąży na szczyt.
Cudowny
widok na
przełom Dunajca, przepływające tratwy, pontony widać stąd jak pudełka
zapałek.
Pogoda
cudowna, wieje
niewielki wiatr, chłodzi. Nie możemy nacieszyć się widokiem.
Schodzimy
powoli,
czekamy
jeszcze na
przewóz tratwą przez Dunajec.
Powoli
docieramy do
Szczawnicy szczęśliwi, że za jednym razem udało się pokonać całą trasę
Pienin,
pogoda nie zawiodła, nie mamy zbyt obolałych czy poranionych
nóg.
Czas
na posiłek,
uśmiechnięci spacerujemy jeszcze po Szczawnicy.
Czas
jednak wracać do
domu.